
Dwa dni w nerwowym napięciu spędzili pies i jego właścicielka, którzy zostali rozdzieleni przez zaniedbanie pracowników międzynarodowego lotniska Raleigh-Durham w Karolinie Północnej. Jak donosi New York Post, klatka z czworonożnym pasażerem nie dostała się na pokład samolotu, którym odleciała jego kochanka.
Historia rozpoczęła się wieczorem 26 marca, kiedy kobieta i jej pupil o imieniu Moose planowali lecieć do Seattle samolotem linii Alaska Airlines. Młody pies w pełni odpowiadał swojemu imieniu Moose i nie dostał się do kabiny - musiał dostać miejsce w luku bagażowym.
Pierwszy alarm wszczęła właścicielka, która nie widziała swojego futrzanego przyjaciela po przylocie. Gdy poprosiła o wyjaśnienia, okazało się, że z powodu jakiegoś błędu po prostu zapomniano załadować go na pokład samolotu. Linie lotnicze obiecały dostarczyć zaginionego następnego dnia. Stało się jednak coś nieoczekiwanego: pies faktycznie zaginął. Przed wejściem na pokład postanowili zabrać go na spacer, a kiedy wrócił do klatki, wyrwał się i uciekł.
W poszukiwania zaangażowany był personel firmy lotniczej, ochrona oraz straż pożarna i ratownictwo. Zwierzę widziano na torze sterowniczym, a następnie w innych miejscach, ale nie udało się go złapać. Zaniepokojona długimi poszukiwaniami właścicielka poleciała z powrotem, by odnaleźć swojego pupila. "Miałam złamane serce" - powiedziała prasie.
W końcu ktoś zasugerował zwabienie nieśmiałego szczeniaka kawałkami steku, co przyniosło efekt. Po 2 dniach właściciel i pies w końcu się spotkali i polecieli do Seattle. Jak donoszą media, linia lotnicza zapłaciła za wymuszone loty turystyczne.
Wcześniej TurDom napisał, że turysta, który przybył do Petersburga na pokładzie Nocny lot Turkish Airlines nie otrzymała swojego pupila Bravo - pies uciekł z klatki, która została uszkodzona podczas rozładunku. Pies, przerażony po locie, został znaleziony półtorej godziny później w jednym z zakątków lotniska, skąd zabrała go właścicielka.